wtorek, 4 maja 2010

batalia

Cena była niska, odległość od Polski nieduża, granicę działki wyznaczał strumyk - wszystko zdawało się sprzyjać naszej decyzji. Nieoczekiwanie jednak na drodze stanęła istotna przeszkoda...
Kilka godzin po otrzymaniu pierwszego zdjęcia i krótkiej acz merytorycznie ważkiej wymianie zdań, Piotr wykonał umówiony telefon do agentki nieruchomości z potwierdzeniem naszej ostatecznej decyzji i tu rozpoczęły się kłopoty: agentka smutnym głosem oznajmiła, że "w międzyczasie" jej szef obiecał nasz dom Holendrom, którzy zaoferowali za niego dwa razy wyższą cenę i... jest jej przykro, ale nic już nie można zrobić... Piotr był załamany. Nie chciał rozmawiać, negocjować, przekonywać. Z rozpaczy włączył telewizor i zaczął oglądać program You can dance. Kinga przekonywała właśnie jednego z uczestników, by się nie poddawał, by myślał pozytywnie: "Walcz! Walcz o siebie!". Piotr zerwał się jak rażony piorunem. Złapał za telefon i...rozpoczął walkę. Nie było łatwo, niezbędna okazała się pomoc innego, zaprzyjaźnionego Czecha, ale następnego dnia usłyszeliśmy w słuchawce upragnione: "ok, dom będzie wasz". Warunkiem jednak był natychmiastowy przyjazd do Czech, podpisanie umowy i wpłacenie zaliczki, zanim pojawią się tam Holendrzy. Co prawda gromadzenie tysięcy złotych w sobotnie południe nie należy do najprostszych zadań, ale pokonaliśmy i tę przeszkodę i o godzinie 19.30, pół godziny po zobaczeniu przeze mnie domu po raz pierwszy, podpisaliśmy wstępną umowę. Ufff. Nad ranem wróciliśmy do Warszawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz