czwartek, 30 września 2010

ekshumacja

W końcu nadeszła ta chwila - przenosiny Karla. Po konsultacjach ze starostą postanowiliśmy przenieść Karla i Idę na pobliski stary, niemiecki cmentarzyk. Niestety, po żadnym z nich nie było ani śladu - ani jednej kostki na głębokości 1,5 metra, ani śladu po uprzednim kopaniu. Jakby leżały w tym miejscu przeniesione skądś same płyty nagrobne. Z pomocą łańcucha i linki holowniczej przeciągnęliśmy je więc na skarpę za domem i tam urządziliśmy małe miejsce pamięci poprzednich gospodarzy. Nie była to praca łatwa... Na szczęście jeden z naszych pracowników okazał się dorywczym grabarzem, więc miał kto kierować pracami;)


 


Tego samego dnia przyjechali pilarze, by powyciągać ze strumyka i pociąć na kawałki dwie zwalone w czasie powodzi lipy. Nie obyło się niestety bez awantury, bo pilarze w trakcie pracy ograniczyli się jedynie do pocięcia drzewa, a wyciąganie go na brzeg i porządkowanie pozostawili nam... Skończyło się długą pracą w deszczu.



Oprócz tego trwały zwyczajne prace porządkowe: obcinanie gałęzi, koszenie trawy, porządkowanie strumyka i oczywiście palenie liści kasztanowca.

Piotr jako Bear Grylls;)



Pod koniec któregoś z tych wrześniowych dni przyjechali nasi znajomi z Wolimierza przywieźć nam zakupione od nich drzwi. Niestety, wjechali w koleiny zrobione uprzednio przez ciągnik mocujący się z kontenerem gruzu i... ugrzęźli. Wspólnymi siłami, przy użyciu cegieł i desek, udało się w końcu wypchać ich samochód, jednak wszyscy byliśmy umazani błotem po czubki głów.



Ostatniego dnia naszego pobytu zjawił się u nas Zbynek, prowadzący pobliski skansen, i z małą latareczką i  zapałem poszukiwacza skarbów urządził mały obchód naszego domu. Jego efektem była między innymi informacja, że dom był przynajmniej dwukrotnie przerabiany na górze, ale parter i piwnica pochodzi prawdopodobnie z XVIII wieku. Oprócz tego postawił hipotezę, że to co uważaliśmy dotychczas za piwnicę jest jedynie jej częścią, a wejście do drugiej części jest jeszcze "do odkopania". Piotr od razu chwycił za łopatę;)

 

środa, 8 września 2010

Wolimierz

Zwykle prowadząc prace przy domu w Czechach, zatrzymywaliśmy się w jednej z agroturystyk umiejscowionych w przygnębiającej miejscowości o równie przygnębiającej nazwie: Pobiedna. Ostatnio jednak zapragnęliśmy większych luksusów i poszukiwania zaprowadziły nas do miejscowości Wolimierz.
Niegdyś Volkersdorff, dzisiejszy Wolimierz pełen jest zabytkowych domów przysłupowych, nierzadko pochodzących z XVII-XVIII wieku. Po wojnie wybudowano tu zaledwie jeden nowy dom, a sporą część zabytków ocalili przyjezdni, przeznaczając odnowione domy na pensjonaty i gospodarstwa agroturystyczne. Konkurencja jest w tym zakresie spora, co pozytywnie odbija się na architekturze i wyposażeniu domów (gospodarze często prześcigają się w kolekcjach zabytkowych mebli czy ciekawych przedmiotów), jak również na cenach.
Dla nas przyjemne, poza tym, że przebywaliśmy w przyjemnych wnętrzach z pięknymi widokami na Izery, było również to, że poznaliśmy podobnych do nas - przyjezdnych z miast, których zauroczyła tutejsza przedwojenna architektura. Zbiega się to, nieprzypadkowo chyba, z pierwszym własnoręcznym sadzeniem drzew na naszej działce...

widok z jednego z wolimierskich okien